Wywiad z Wojciechem Patkowskim, dyrektorem PSP 24


Kim chciał pan zostać, kiedy miał pan 13 lat?

W siódmej klasie jeszcze nie wiedziałem, kim chcę zostać. Wiedziałem tylko, że chcę iść do liceum. I tak też zrobiłem. Na szczęście wyniki egzaminów zakwalifikowały mnie do dobrego liceum. Przez prawie cztery lata chodziłem do klasy o profilu matematyczno-fizycznym. Biorąc pod uwagę wybrany przeze mnie profil, można by było powiedzieć, że dalej powinienem wybrać dla siebie studia techniczne. Jednak po czterech latach w liceum na profilu matematyczno-fizycznym poszedłem na studia……humanistyczne.

Czy lubi pan swój zawód?

Pracuję w tym zawodzie już 38 lat i gdybym go nie lubił, to dawno bym już go zmienił. Bardzo lubię swój zawód. Wybrałem studia pedagogiczne świadomie i od razu po maturze wiedziałem, że chcę pracować z młodzieżą.

Gdyby nie praca dyrektora, to jaki wykonywałby pan zawód?

Ja zawsze jestem i byłem pedagogiem, więc gdybym nie był dyrektorem, to na pewno byłbym w tej szkole, tak jak kiedyś, pedagogiem.

Czy czuje się Pan bardziej nauczycielem, czy dyrektorem?

Muszę przyznać, że obowiązki administracyjne, które każdy dyrektor szkoły musi wykonywać, troszeczkę zabierają czas pracy bezpośredniej z dziećmi. Ale  na pewno zawsze czuję się nauczycielem. Przyznam jednak, że od niektórych rzeczy człowiek się odzwyczaja, pewne rzeczy zapomina.

Jak to jest być dyrektorem takiej dużej, liczącej ponad 800 uczniów, szkoły?

Bardzo trudno. Dobry dyrektor powinien znać każdego ucznia i gdyby nasza szkoła liczyła 50 albo 100 uczniów to myślę, że każdego znałbym z imienia i nazwiska. Przy ośmiuset uczniach jest to wręcz NIEMOŻLIWE!

Co jest najtrudniejsze w kierowaniu tak dużą szkołą?

Moim zdanie najtrudniejsze jest to, że przy tak dużej liczbie osób stajemy się anonimowi. Niektórzy są w naszej szkole siódmy, ósmy rok i nie znają każdego nauczyciela z imienia i nazwiska.

Co sprawia panu największą radość w prowadzeniu szkoły?

Radość sprawia mi to, że uczniowie są zadowoleni ze swoich wyników w nauce, że czują się dobrze w naszej szkole.

Lubię też gwar na przerwie, bo wiem, że wtedy dzieciaki dobrze się tu czują. Może to niekorzystnie wpływa na nasz słuch, ale ja cieszę się z tego gwaru, ponieważ to oznacza, że szkoła żyje.
W wakacje, czy w ferie w szkole jest pusto, cicho i przez to smutno.

Nie mogę też pominąć tego, że radość sprawiają mi wszystkie osiągnięcia uczniów w różnych konkursach, zawodach…

Gdy natomiast kończy się rok szkolny, to radość sprawia mi także podpisywanie 800 świadectw, a najbardziej cieszą mnie te z czerwonym paskiem.

O czym musi pamiętać na co dzień każdy dyrektor szkoły?

Po pierwsze muszę pamiętać o tym, co mam w danym dniu zrobić. Mam na szczęście taki „malutki” kalendarz, który pomaga mi zapanować nad ogromem i różnorodnością spraw. Dzięki niemu nie zapominam o zaplanowanych wcześniej wydarzeniach. Jeżeli chodzi o część dydaktyczną, to na początku roku szkolnego muszę przygotować dla uczniów plan lekcji (oczywiście nie sam, lecz przy pomocy innych pracowników szkoły), przygotować sale i przydzielić nauczycieli. Muszę zaplanować także kalendarz roku szkolnego, czyli kiedy mamy dni wolne, a kiedy jakieś uroczystości. Natomiast w trakcie roku szkolnego, kiedy nauczyciele przebywają na zwolnieniach lekarskich, wspólnie z paniami wicedyrektorkami, na bieżąco przygotowuję zastępstwa.

Czy mógłby pan opowiedzieć jakąś śmieszną sytuację z życia szkoły?

Było to już parę lat temu, może wtedy, kiedy do tej szkoły chodzili wasi rodzice. Nasza szkoła liczyła wtedy ponad 2000 uczniów i funkcjonowała w dwóch budynkach. W tej chwili mamy 35 oddziałów, a wtedy było 64! Oczywiście w tak dużej placówce pracowało wielu nauczycieli (bo aż 120). Najzabawniejszą sytuacją było, gdy pomyliłem dwie nauczycielki i wydawałem im polecenia, a okazało się, że jedna z nich uczyła całkiem odmiennych przedmiotów niż druga. Przez długi czas żyłem w nieświadomości, że wydaję polecenia służbowe nie temu nauczycielowi, do którego były skierowane. Po pewnym czasie jednak wszystko się wyjaśniło. Nie muszę dodawać, że kiedy się o tej pomyłce dowiedziałem, to przysłowiowa „szczęka mi opadła”. Łagodnie mówiąc, czułem się zakłopotany.

Czy ma pan jakiś zapamiętanych uczniów?

Wielu uczniów pamiętam. Szczególnie tych uczniów, którym ze względu na ich skomplikowaną sytuację życiową, mogłem pomóc. Szczególnie ważne są dla mnie spotkania z dawnymi uczniami, którzy przychodząc do szkoły ze swoimi dziećmi, w rozmowach dziękują mi za okazane serce. Czasami są to osoby, których nawet nie pamiętam z nazwiska. Kiedy czasami wsiadam do taksówki lub jadę autobusem, nieraz słyszę, że mnie pamiętają, na przykład, jak „lądowali u mnie na dywaniku”. I to również jest ważne. Wszystkie te rozmowy i wspomnienia naprawdę sprawiają mi satysfakcję.

Co pan myśli o tzw. „dzisiejszej młodzieży”?

Młodzieży jest zawsze taka sama, tylko zmienia się ze względu na rozwój technologii, zainteresowań czy spędzania wolnego czasu. Jak chodziłem do szkoły, to moi rodzice narzekali na to, że za dużo czasu spędzam przed telewizorem, a nie poświęcam go na czytanie książek. Teraz rodzice mają zastrzeżenia do dzieci, że spędzają za dużo czasu przeglądając Facebooka czy inne portale społecznościowe. Nie można porównywać, czy młodzież była lepsza teraz, czy kiedyś, ponieważ idziemy z postępem. Kiedyś było inaczej, a obecnie są inne czasy. Trudno więc robić jakieś zestawienia.

Bycie dyrektorem, to trudne zadanie. Czy ktoś wspierał pana przez te wszystkie lata pracy?

Jestem już bardzo długo dyrektorem szkoły. Najpierw byłem zastępcą dyrektora, a dopiero potem zyskałem wyższe stanowisko. Od początku mojej pracy na pewno wspierała mnie rodzina. Nie do przecenienia jest również pomoc pani wicedyrektor Wójtowicz, która też od tego czasu, kiedy ja zostałem dyrektorem, pomagała mi w kierowaniu szkołą.

Widzę, że na pana biurku stoi jakiś pluszak. Co to za maskotka?

Jest to bohater amerykańskiego serialu, który nawet niedawno był powtarzany na jednym z kanałów telewizyjnych. Ten serial nosi tytuł ,,Alf”. Tytułowy Alf jest kosmitą z planety Melmag. Jego statek rozbił się o naszą planetę, Ziemię. Alf wylądował w pewnej amerykańskiej rodzinie, która go ukrywała. Sprawiał im wiele radości, ale i kłopotów. Lubię tą postać filmową, ponieważ jest bardzo zabawna. Podoba mi się jego bezstresowe podejście do życia. Poza tym maskotka ma fajny, motywujący mnie napis „ No problem”. Alf jest ze mną od początku.

Dziękujemy za rozmowę. Życzymy wielu sukcesów w pracy. I obiecujemy, że będziemy jeszcze głośnej krzyczeć na przerwach.

 

Natalia Wierzbicka
Natalia Pawińska
Zuzanna Krekora